www.elfin.pl
portal finansowy


23 listopada 2024

Ciężkie jest życie inwestora giełdowego w czasie przeciągającej się bessy. Kupowanie akcji w obliczu spadków nie jest najrozsądniejsze, a wyszukiwanie nielicznych "rodzynków", które opierają się tendencji całego rynku jest zajęciem arcytrudnym.

Rasowy spekulant nie może jednak tak po prostu przestać handlować i włożyć kasę do banku lub w obligacje. A gdyby tak spróbować zarabiać na spadkach ?

W polskich warunkach intuicyjnym rozwiązaniem dla aktywnego tradera jest zwrot w kierunku kontraktów terminowych, tworzących aktualnie bardzo płynny i ogromnie popularny segment rynku.

Jego cechą charakterystyczną jest jednak duża zmienność, która w połączeniu z zastosowaniem dźwigni finansowej, pozwala osiągać zyski wielokrotnie przekraczające inwestowany kapitał, może jednak błyskawicznie pozbawić nas tego kapitału, a nawet w skrajnym przypadku zmusić do dopłaty do interesu.

Nie każdemu inwestorowi odpowiada ekstremalny poziom emocji giełdy futures, zwłaszcza, że rynek ten preferuje graczy stosujących analizę techniczną i ogólnoekonomiczną całego rynku i otoczenia gospodarczego. Głównym bowiem instrumentem handlu jest kontrakt na indeks WIG20, a futures na akcje poszczególnych spółek, mimo dobrych chęci, nie można uznać za odpowiednio płynne.

Tymczasem inwestor kierujący się przesłankami fundamentalnymi, znający spółkę lub kilka spółek "od podszewki" w obliczu spadków, choćby nawet przewidzianych, musi wyjść z inwestycji albo ponieść straty.

Wyjściem z sytuacji jest technika tzw. krótkiej sprzedaży . Polega ona na pożyczeniu akcji, co do których zachodzi przypuszczenie, że kurs będzie zniżkował, sprzedaży pożyczonych walorów i ich odkupieniu w późniejszym terminie, w przypadku sprawdzenia się przewidywań, po niższej cenie. Odkupione akcje zwracamy następnie pożyczkodawcy.

Różnica między ceną, za jaką sprzedaliśmy pożyczone papiery a ceną ich odkupienia jest, po potrąceniu prowizji, naszym zyskiem lub gdy prognozy się nie sprawdziły, stratą.

Problemy

Przez długi czas główną barierą dla upowszechniania się tej instytucji rynku kapitałowego w naszym kraju uznawano niewyjaśnioną wątpliwość co do konieczności uiszczania opłaty skarbowej od takiej transakcji, mogącej zostać uznaną przez fiskusa za cywilno-prawną pożyczkę. Nawet jednak gdy wyjaśniono sprawę na korzyść inwestorów uznając, że opłata taka nie jest konieczna, nie spowodowało to eksplozji transakcji krótkiej sprzedaży. A okazji do zarabiania na spadkach w minionym roku było co nie miara...

Powodu można znowu upatrywać w niejasnościach podatkowych. Według niektórych interpretacji, pożyczanie papierów wartościowych i późniejsze ich oddawanie nie jest transakcją na regulowanym rynku giełdowym, co powoduje, że zwolnienie z podatku zysków osiąganych w ten sposób nie obowiązuje stron transakcji krótkiej sprzedaży i należałoby ten podatek uiszczać. Z drugiej jednak strony można argumentować, że to nie sama pożyczka jest źródłem zysków, a sprzedaż i odkupienie pożyczonych papierów na giełdzie, więc roszczenia podatkowe są bezzasadne.

Jeszcze raz prawo staje na przeszkodzie w kwestii kreowania rynku dla transakcji krótkiej sprzedaży. Na rozwiniętych giełdach, gdzie takie transakcje są popularne i chętnie zawierane, głównymi pożyczającymi papiery wartościowe są inwestorzy instytucjonalni. Tymczasem w Polsce ani fundusze emerytalne, ani inwestycyjne nie mogą udzielać takich pożyczek, więc w obliczu faktu, iż to w ich rękach znajduje się ogromna część papierów, krąg potencjalnych chętnych do pożyczania bardzo się zawęża.

Można mieć nadzieję, że inicjatywa odpowiednich instytucji spowoduje usunięcie ostatnich przeszkód w drodze do popularyzacji tej formy zarabiania na polskiej giełdzie, problemem pozostanie jednak zawsze osąd etyczny tego typu transakcji. W krajach, gdzie krótka sprzedaż jest na porządku dziennym, ustanowiono nawet pewne obostrzenia co do momentu jej dokonywania.

W Stanach Zjednoczonych na przykład obowiązuje tzw. "reguła dodatniego ticku". Transakcje krótkiej sprzedaży można zawierać dopiero w momencie, gdy rynek wykona ruch w górę o odpowiednią wartość. Przyczyna takiego obostrzenia są oskarżenia wobec traderów sprzedających pożyczone akcje, zarzucające im, że sprzedają coś, czego faktycznie nie posiadają i mogą to robić w praktycznie nieograniczonym zakresie. W tym procederze upatrywano jednej z przyczyn gwałtownych spadków na rynku, począwszy od 1929 r. po krach w 1987 r.

Czy to jest w porządku ?

Moralność, a raczej jak chcą niektórzy niemoralność, krótkiej sprzedaży dotyczy nie tylko możliwości wywołania spektakularnego spadku cen pojedynczego waloru lub nawet całego rynku poprzez sprzedawanie czegoś, czego się tak naprawdę nie posiada. Zasadniczo ceny akcji spadają, gdy w spółce dzieje się coś złego, a cały rynek zniżkuje, gdy z gospodarką jest albo wkrótce będzie nienajlepiej. Zarabianie w takiej sytuacji to jak czerpanie zysków z czyjegoś nieszczęścia i stanowi to czasem poważny problem dla inwestora. Trudno się bowiem chwalić sukcesami inwestycyjnymi na przykład znajomemu, który stracił pracę w upadającej firmie, której akcje sprzedaliśmy na krótko.

Jest to skomplikowany dylemat, jednak kontrować go można równą, a może nawet większa niemoralnością propagandy wszelkiej maści analityków w okresie powstawania bąbli spekulacyjnych, jak na akcjach spółek z branży hi-tech w roku 2000. Oczywistym jest, że to mrzonka, ale gdyby wówczas obowiązywała "zasada ujemnego ticku" pozwalająca nabywać akcje dopiero po ich spadku o określoną wartość, wzrosty byłyby na pewno spokojniejsze, a wielu inwestorom zaoszczędziłoby to nabicia w butelkę.



--------------------------------------------------------
Copyright © 2000-2024 Elfin Sp. z o.o.