Ciężkie jest życie inwestora giełdowego w czasie przeciągającej się bessy. Kupowanie akcji w obliczu spadków nie jest najrozsądniejsze, a wyszukiwanie nielicznych "rodzynków", które opierają się tendencji całego rynku jest zajęciem arcytrudnym.
Rasowy spekulant nie może jednak tak po prostu przestać handlować i włożyć kasę do banku lub w obligacje. A gdyby tak spróbować zarabiać na spadkach ?
W polskich warunkach intuicyjnym rozwiązaniem dla aktywnego tradera jest zwrot w kierunku kontraktów terminowych, tworzących aktualnie bardzo płynny i ogromnie popularny segment rynku.
Jego cechą charakterystyczną jest jednak duża zmienność, która w połączeniu z zastosowaniem dźwigni finansowej, pozwala osiągać zyski wielokrotnie przekraczające inwestowany kapitał, może jednak błyskawicznie pozbawić nas tego kapitału, a nawet w skrajnym przypadku zmusić do dopłaty do interesu.
Nie każdemu inwestorowi odpowiada ekstremalny poziom emocji giełdy futures, zwłaszcza, że rynek ten preferuje graczy stosujących analizę techniczną i ogólnoekonomiczną całego rynku i otoczenia gospodarczego. Głównym bowiem instrumentem handlu jest kontrakt na indeks WIG20, a futures na akcje poszczególnych spółek, mimo dobrych chęci, nie można uznać za odpowiednio płynne.
Tymczasem inwestor kierujący się przesłankami fundamentalnymi, znający spółkę lub kilka spółek "od podszewki" w obliczu spadków, choćby nawet przewidzianych, musi wyjść z inwestycji albo ponieść straty.
Wyjściem z sytuacji jest technika tzw. krótkiej sprzedaży . Polega ona na pożyczeniu akcji, co do których zachodzi przypuszczenie, że kurs będzie zniżkował, sprzedaży pożyczonych walorów i ich odkupieniu w późniejszym terminie, w przypadku sprawdzenia się przewidywań, po niższej cenie. Odkupione akcje zwracamy następnie pożyczkodawcy.
Różnica między ceną, za jaką sprzedaliśmy pożyczone papiery a ceną ich odkupienia jest, po potrąceniu prowizji, naszym zyskiem lub gdy prognozy się nie sprawdziły, stratą.
|